niedziela, 12 października 2014

4. Nowy sens życia.



Minęły dwa tygodnie odkąd wstąpiłam do Armii Wyzwolenia. Pierwszy tydzień miałam coś na wzór przeszkolenia. Nauczono mnie jak używać broni oraz jak robić najmniej hałasu. Początkowo szło mi opornie, ale pod groźbą śmierci ludzie są w stanie dokonać cudów. 
Jak już wspomniałam minęły dwa tygodnie, czyli nadszedł czas, by samodzielnie ruszyć w świat. W przydziale dostałam dwa małe pistolety wraz z trzema pełnymi woreczkami naboi, oraz pełny plecak suchego prowiantu. 
Wedle zalecenia Yoha - dowódcy stawiłam się w białym pokoju, w którym pierwszy raz spotkałam członków Wyzwolenia. 
Ustawiłam się pod ścianą wraz z jeszcze trzema chłopakami. Wszyscy byli mniej więcej w moim wieku, wśród nich był również cudno-oki. Nie mogłam przestać wpatrywać się w niego, dopóki on nie spojrzał również na mnie, wtedy szybko odwróciłam wzrok, rumieniąc się przy tym jak burak. Skarciłam się w duchu, to nie pora, ani czas na jakieś romanse. Weź się w garść dziewczyno i uspokój się, bo zaraz kojtniesz tu na zawał. Słuchając rad samej siebie wzięłam kilka głębokich wdechów. Po kilku minutach udało mi się uspokoić oszalałe bicie serca. Nie chciałam ryzykować ponownej utraty kontroli nad sobą, więc dopóki nie usłyszałam głosu dowódcy, uporczywie wpatrywałam się w czubki swoich, znoszonych, skórzanych butów. 
- A więc nadszedł dzień końca waszego szkolenia. Tak jak dzieci...-urwał w pół tonu i rozejrzał się niezręcznie po sali.- Nie to może nie jest najlepsze porównanie...-odchrząknął i mówił dalej- Tak, więc jak małe pisklęta wyfruwają z gniazda, by zacząć samodzielne życie, tak i wy za chwilę opuścicie budynek i każdy z was wyruszy w swoją stronę. Wędrówka ta nie będzie łatwa, spotkacie na nich tysiące stworów, które kiedyś były ludźmi. W imieniu Armii Wyzwolenia jak i pozostałości ludzkości nakazuję wam, wybijać każdego umarlaka jaki stanie wam na drodze. Niektórzy będą przypominać wam bliskich, ale nie dajcie się zwieźć. To potwory, które pragną waszych wnętrzności. Jeśli chodź na chwilę stracicie czujność zatopią w was swoje ostre zębiska, a zwiotczałymi palcami rozprują wam brzuchy...-jego oczy spowiła dziwna mgła, zdawało się jakby, kiedyś coś takiego przeżył, a ból tamtego wydarzenia nie dawał mu do dziś spokoju.- Drogie dzieci walczcie póki będziecie miały siłę, jesteście jedyną nadzieją ludzkości.- Po tych słowach zdjął z głowy zieloną czapkę wojskową, spod której wyłoniły się siwe włosy. Ukłonił się nisko, czym wprawił nas w zakłopotanie. Niepewnie spojrzeliśmy po sobie, nie wiedząc jak się zachować. 
- Idźcie... Czas na was. 
Kiwnęliśmy równocześnie nogami, po czym uderzając piętami zasalutowaliśmy. Szybko wzięliśmy nasze przydziały i wybiegliśmy w nieznany świat. Odwróciłam się tylko raz i zobaczyłam wtedy jak brunet o cudnych oczach biegnie w przeciwnym kierunku. Nawet nie poznałam jego imienia... 
~~~ 
Początkowo trudno było mi się odnaleźć, lecz szybko nauczyłam się wykorzystywać wiedzę z szkolenia. Podróżowałam strzelając do każdego zombie napotkanego na drodze. Nocowałam wysoko na drzewach lub po prostu na dachach, odkryłam, że to jedyne bezpieczne miejsce przed trupami. 
Pewnego dnia przypadkiem trafiłam na domek na drzewie. Znajdował się dobre trzy metry nad ziemią, a do wnętrza prowadziła mała, zwijana drabinka. Z ciekawości postanowiłam wejść i sprawdzić go. 
Otworzyłam masywną klapę i weszłam do środka. Od dawna nie czułam się tak szczęśliwa. Znajdowało się tu łóżko z kołdrą i poduszką, jakiś segment z książkami oraz żółty dywan. Cztery okienka na każdej ze ścian dawały możliwości wypatrzenia wroga z odległości kilku set metrów. Nie wiem dokładnie kiedy postanowiłam tu zamieszkać, ale zabezpieczywszy wejście runęłam na łóżko i zapadłam w głęboki sen. 
Obudziłam się następnego dnia wyspana jak nigdy dotąd,ale też i głodna. Niestety zapasy prawie mi się skończyły i musiałam udać się do miasta po jakieś jedzenie. Uzbroiłam się w mały sztylecik-który znalazłam po drodze- i ruszyłam na północ. 
Poruszałam się głównie dachami, po drodze zbierałam wszystko co nadawało się do użytku, czyli: ubrania, jedzenie i broń. Niestety nie mogłam się powstrzymać, gdy weszłam do sklepu z książkami i wzięłam kilka mang. 
Gdy miałam już wracać do domu usłyszałam krzyk i płacz. W pierwszym odruchu chciałam pobiec z powrotem do domku, ale przypomniałam sobie jak zachowywałam się pierwszego dnia epidemii. Nie chciałam patrzeć bezczynnie na kolejną śmierć, więc zerwałam się do biegu. 
Krzyk dochodził z głównego placu. Stałam na dachu jakiegoś budynku, a pod sobą widziałam sylwetkę kobiety z dzieckiem uciekającymi przed chmarą zombie. Wiedziałam, że nie mają szans na ucieczkę, ale musiałam im pomóc. 
Zeskoczyłam z dachu i zaczęłam biec w ich stronę. Kobieta zauważyła mnie, a w jej oczach zapaliła się iskierka nadziei. Lecz w tej samej chwili jakiś zombie złapał ją za kostkę, w wyniku czego upadła i wypuściła z rąk dziecko w fioletowej bluzie. 
Trupy zaczęły wgryzać się w jej ciało. Spojrzała na mnie i głosem desperacji krzyknęła: 
- Ratuj moją córkę, proszę! 
Kiwnęłam głową i podniosłam z ziemi zapłakaną dziewczynkę. Drżała ze strachu i krzyczała mi do ucha: 
- Puść mnie ja chcę do mamy! 
Próbowała mi się wyrwać, ale trzymałam ją kurczowo. Biegłam ile miałam tylko sił w nogach. Ostatkiem sił wbiegłam na dach, a tam puściłam dziewczynkę i upadłam na kolana. Płuca płonęły mi żywym ogniem, ale to nie był czas na na zajmowanie się sobą. Ktoś inny teraz potrzebował mojej pomocy. 
- Nic... Nic Ci nie jest?-wysapałam ledwo żywa. 
Dziewczynka spojrzała na mnie załzawionymi oczkami i pokręciła przecząco główką. Cichym głosikiem zapytała: 
- Co teraz ze mną będzie? 
Nie zastanawiałam się, ani chwilę nad odpowiedzią, tylko podeszłam do niej i przytuliłam ją mocno do siebie. 
- Jak masz na imię? 
- M-Miyo... 
- Ja jestem Hirane. Obiecuję Ci, że od tej chwili nie pozwolę, by coś złego Ci się stało. Zaopiekuję się Tobą. 
Dziewczynka nie powiedziała nic tylko mocno chwyciła mnie za szyję i rozpłakała się. Czułam ciężar jej łez i nie mogąc nic innego zrobić, gładziłam ją po plecach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz